Leniwie nie jest, choć patrząc na blog można odnieść mylne wrażenie. Całe dnie robię coś, pędzę gdzieś, wyciskam poty, zawracam, potykam się, a jak już się potknę zostaję w półskłonie i szoruję podłogi. Nie ma lekko. W dodatku los gra mi na nosie, a ja jako wieczna optymistka nie mogę sobie nawet pomarudzić.
No bo jak pomarudzę istnieje ryzyko, że zamienię się w pesymistkę prawda? No dobra, może przesadzam, ale sprawdzać na sobie na pewno nie będę. Komicznie prę do przodu pomimo śnieżnej burzy i uśmiecham się promiennie, choć język nie raz wyrywa się by kurwą rzucić siarczyście. Odganiam co złe. Taki mój niezawodny sposób na pokonanie wszelkich słabości. Nie dopuszczam ich do głosu, zduszam w zarodku, truję eliksirem pozyskanym z pozytywnego nastawienia. I wiecie co? To możliwe! No chyba, że zwariowałam ale skoro nie zdaję sobie z tego sprawy, biorę to za umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji. Nawet tej z góry skazanej na niepowodzenie. Nie udało się? Też mi zmartwienie. Kolejnym razem się uda! I to z nawiązką!
Przedwczoraj pobiegłam do Biedronki. Rzucili gumowe buty, a ja takich nie mam. I jak już sobie uświadomiłam, że takich butów nie mam, to dziwnie zapragnęłam mieć. Przymierzyłam jedną parę, drugą. Obejrzałam kolory, zachwyciłam się wygodą i krojem – oczywiście tych, których na swój rozmiar dostać już nie mogłam. Stałam tam i grzebałam w czeluściach butowego raju, ale słodkiego pudrowego różu jak na złość nie było. Były, ale takie zakryte, a ja chciałam wycięte. Pomyślałam jeszcze o niebieskich, bo w sumie nie brzydkie no i wypełniłyby moje chciejstwo gumowego buta w szafie. A, pomyślałam zastanowię się. Poszłam alejkami, kupiłam pierdyliard zbędnych rzeczy i wróciłam po buty. Z mojego rozmiaru zostały tylko czarne, a czarnych to kompletnie nie chciałam. Nie powiem aż mi się nogą tupnąć chciało a moje westchnienie pewnie rozniosło się po sklepie. Nim doszłam do kasy tak sobie wmówiłam, że te buty są do kitu, bo jak nic noga mi się zapoci, a kolor wcale, ale to wcale aż taki ładny nie był, że płacąc za zakupy niemal sama usłyszałam huk kamienia spadającego z serca, że tych paskudnych, beznadziejnych, ohydnych butów nie wzięłam. To się nazywa szybkie uleczenie. I wcale a wcale nie chcę tych wymarzonych, plastikowych, taniuchnich, słodkich buciczków! Wcale!
ps. jak macie na zbyciu 39/40 to piszcie! Odkupię i spalę! ;)
7 komentarzy
Ty moje guru optymizmu! :*
Nie mam też, u nas w Biedronce wcale ich nie było…. Także, hlip, hlip, płaczemy razem. Ja też mam rozmiar 40 i też pokochałam te różowe.
:)
Nie masz czego żałować, kupiłam takie w innym sklepie (za 99zł) i są beznadziejne… Poci i odparza się w nich stopa, gdybyś miała stopę 38 odesłałabym Ci je za darmo ;)
Raz kupiłam gumowe buty… Przymierzyłam w sklepie – pasują, więc biorę. Przymierzyłam w domu i przeszłam się na trasie kuchnia – pokój – było super. Wyszłam w nich na zakupy… Po powrocie popłakałam się z bólu i przez dobry tydzień leczyłam odparzenia na stopach :P
Do mnie nie przemawiają gumowe buty a kiedyś widziałam takie które na przecenie były po 700zł za parę.
;D Mnie jakoś nie kuszą, choć kolorek ładny. Ostatnio za to wzięłam się na sposób i po zniszczeniu kilku par butów podczas ulew w ciepłe dni, teraz w niepewną pogodę wychodzę w basenowych japonkach. Siara, ale im kałuże nie zaszkodzą (i możemy z Mi się w nich chlapać) :P Tym gumiaczkom pewnie też, więc jeśli nie odparzają to jest to jakiś kompromis.
Miałam takie, strasznie obcierały i noga się pociła. Nie warto ;)